Wkoncu udało mi się znaleść wolny czas na obejrzenie drugiego meczu finałów NBA z roku 1997.
W Chicago miejscowi Bulls podejmowali drużynę Utah Jazz ze wspaniałymi John'em Stockton'em i Karl'em Malone.
Początek spotkania wyglądał dosyć dziwnie bo już po 2 minutach Bulls mieli na koncie 4 faule z czego 2 Longley, ale to Chicago szybko objecli prowadzenie i to zdecydowane bo w pewnym momencie było już 8-1 . Jednak Jazzmani nadal robili swoje pod koszami rywala i naciągali wysokich graczy z Chicago na kolejne faule. Później mieliśmy chwilę bardzo szybkiej koszykówki ze strony jednej i drugiej druzyny i wynik 10-5 dla Bulls.
Do końca pierwszej kwarty Jeff Hornacek przekonał mnie, że mimo dobrej ofensywnej gry nie jest najlepszym obrońcą. OK, "Hondo" bronił przeciw genialnemu (tak już się nie boję użyć tego słowa :] ) Michael'owi Jordan'owi ale nie powinien się dawać ogrywać z tak dziecinną łatwością. Jeszcze w pierwszej partii gry widzimy potężne wejście pod kosz zakończone skutecznym lay-upem Karla Malone, który "ląduje" na kulejącym już wcześniej Pippen'ie. The Mailman'a znowu zaczęła boleć prawa dłoń, której kontuzji nabawił się w Wester Conference Finals przeciwko Houston Rockets (tak więc Game1 również grał z bólem). Pierwsza kwarta kończy się wynikiem 25-18 dla Bulls.
Kolejna kwarta to pokaz nieskuteczności, a po około 6 minutach tej odsłony meczu realizator pokazuje nam statystykę rzutów z gry: 2/10 Utah, 1/7 Chicago. Później jednak gra nabiera tempa, choć głównie z tylko jednej strony - Bulls. Na minutę i czterdzieści sekund przed zakończeniem kwarty Bulls byli na prowadzeniu 41-29 po "run'ie" 10-0. Zwycięsca meczu, przy takiej dyspozycji graczy Bulls, był już praktycznie wyłoniony. Wtedy widzimy siwetny kontratak Chicago. Po przejęciu piłki przez MJ'a i poprowadzeniu szybkiej akcji na połowę rywali podaje "no-look" do Scottie'go Pippen'a, który skutecznie kończy akcję. Kiedy karl Malone pudłuje swój pierwszy z dwóch osobistych na 1:14 przed rozpoczęciem połowy wydaje się, że nawet Jerry Sloan stracił wiarę w zwycięstwo i bezskutecznie próbuje znaleść gdzieś w górze (gdzie kieruje wzrok) sposób na rozpędzonych Bulls.
Trzecia kwarta nie obfitowała w wiele ciekawych, wartych uwagi akcji. Nauczyła mnie, i chyba graczy utah także, jak ważna jest pozycja Ron'a Harper'a, rozgrywającego drużyny Chicago. Już w pierwszym spotkaniu pokazywał, że jest ważną posacią w drużynie, ofensywnie niezły, defensywnie...nawet bardzo dobry.
Początek czwartej kwarty to szybki basket, która jednak (choć tylko trochę niespodziewanie) pada łupek Utah Jazz, którzy tę ostatnią odsłonę.
Mniej więcej w połowie meczu komentatorzy zwrócili uwagę (przy stanie bodajrze 20 punktów, 8 zbiórek i 5 asyst) na to, że Michael Jordan nie zdobył jeszcze trible-double w Fiałach NBA - tym razem również mu się to nie udało. Zakończył mecz z dorobkiem 38 punktów, 13 zbiórek i ... 9 asyst. Według mnie mogło to być bardzo mobilizujące dla gracza ambitnego jak Jordan - osiągnięcie trible-double w kolejnym meczu, jako najblizszy cel. Najlepszy z Jazz'manów był oczywiście Karl Malone - 20 punków, 13 zbiórek.
Wynik: Utah 85 - Chicago 97
Następny mecz dwa dni później, 6 czerwca 1997 roku w Salt Lake City.
Link do pierwszej części Game2
1 komentarze:
PacioVC15 ... bombowy tekścik ! Brawa.
Prześlij komentarz