poniedziałek, 15 października 2012

Posted by Manek On 23:27 1 komentarze

Zapowiedź sezonu 2012/13 - Philadelphia 76ers

Kolejnym zespołem w tej - jakże ciekawej dywizji jest Philadelphia 76ers. U siedemdziesiątek szóstek również nastąpiły spore przetasowania w składzie. Wieloletniego lidera Andre Iguodalę zastąpiono nowym Andrew Bynumem, robiąc przy okazji trochę porządków w kontraktach, by za rok, zaoferować ex Jeziorowcowi maksa.

Backcourt - największą stratą jest odejście jednego z najlepszych strzelców w całej lidze - super rezerwowego - Lou Williamsa, któremu nie zaproponowano nowego kontraktu. Pozbyto się także Jodiego Meeksa, który znalazł angaż w LA. Na ich miejsce sprowadzono weterana Jasona Richardsona (w ramach wymiany, w której do Filadelfii trafił Bynuma), oraz Nicka Younga. Obaj pozyskani zawodnicy są bardzo dobrymi, ale również bardzo egoistycznymi strzelcami i przeciętnymi defensorami. Doświadczenie J-Richa może okazać się przydatne tej młodej ekipie, choć jest to transfer ryzykowny biorąc pod uwagę trudny charakter Jasona, oraz to, że ostatnie lata nie były dla niego specjalnie udane, a szczególnie ubiegły sezon, w którym notował najniższą średnią punktów w całej karierze - zaledwie 11.6 na meczu, rzucając również z najniższą skutecznością - niewiele ponad 40% (choć wyższą, niż wspomniany wcześniej Nick Young). Wydaję się także, że podobnie jak w poprzednim sezonie sporo czasu na "dwójce" dostanie Evan Turner. Nadchodzący sezon może być za to przełomowy dla pierwszego rozgrywającego ekipy z Filadelfii - Jrue Holiday'a, który walczy w tym sezonie o nowy (prawdopodobnie bardzo lukratywny, może nawet maksymalny) kontrakt. Po odejściu Iguodali to od niego i Bynuma będzie zależeć najwięcej. Czy młody rozgrywający jest gotowy na przejęcie zespołu i zostanie mentalnym liderem Sixers? Problem może być brak wartościowego zmiennika dla Jrue, ponieważ rolą tą podzielą się weteran Royal Ivey, i debiutant Maalik Wayns.


Frontcourt - odeszło obu podstawowych skrzydłowych - Iguodala (do Nuggets, w ramach wymiany, w której pozyskano Bynuma) i Brand (amnestia), przez co więcej zależeć będzie od Evana Turnera, Thaddeusa Younga i odkrycia poprzednich play-off - Levoy'a Allena, po przyjściu Bynuma na "czwórkę" zostanie też przesunięty Spencer Hawes. W wyjściowym składzie zobaczymy prawdopodobnie Turnera, Hawesa i Bynuma, a z ławki wchodzić będą wspomniani wcześniej Thad Young i Allen, oraz pozyskany z Warriors Dorell Wright i pierwszy numer draftu w 2001 roku - Kwame Brown (wolny agent), na "trójce" mogą również grać Richardson i Nick Young. Frontcourt Sixers prezentuje się niezwykle ciekawie, a Doug Collins będzie miał wiele opcji ustawień, począwszy od ofensywnie usposobionej Nick Young - Wright - Bynum, nastawioną na grę inside - outside, gdzie Andrew będzie miał dużo miejsca i wiele okazji do gry 1 na 1, poprzez wyjściową Turner - Hawes - Bynum, która świetnie będzie się sprawdzać w grze kombinacyjnej, a na defensywnej Thad Young - Allen - Brown kończąc.

W Filadelfii złożono bardzo ciekawy zespół, który powinien w tym sezonie awansować do play-off, a tam mogą sprawić niespodziankę, jednak nie jestem zwolennikiem teorii, że dzięki pozyskaniu Bynuma mają jedną z najmocniejszych ekip na wschodzie, sądzę, że mają zespół na pierwszą rundę (przy odrobinie szczęścia może drugą) PO. Co prawda w konferencji znajdziemy niewielu centrów mogących jak równy z równym walczyć z Bynumem, jednak w poprzednich play-off miał on obok siebie Kobe'a i Gasola, a Lakers skończyli sezon z niezbyt powalającym bilansem 45-21, po czym w play-off doszli tylko do drugiej rundy. Gołym okiem widać, że składowi Sixers, mimo iż jest naprawdę niezły, sporo brakuje do Lakersów z ubiegłego sezonu, a według mnie wyżej notowani na wschodzie są Heat, Celtics, Bulls, a także Pacers i Knicks.

piątek, 12 października 2012

Posted by Manek On 11:25 2 komentarze

Zapowiedź sezonu 2012/13 - New York Knicks

New York Knicks dwa lata temu, poprzez sprowadzenie Amar'e Stoudamire'a zapoczątkował falę zmian, które miały sprawić, że drużyna z Big Apple znowu będzie się liczyć w lidze. Jeszcze w trakcie sezonu 2010/11 w ramach wymiany z Nuggets do Stoudamire'a dołączył Carmelo Anthony, a latem 2011 także Tyson Chandler. Niestety jak na razie zmiany te nie dały oczekiwanego rezultatu. W tej przerwie w Nowym Jorku postawiono na wzbogacenie składu niezbędnym doświadczeniem, poprzez sprowadzenie kilku weteranów.

Backcourt - spore przetasowania, z ubiegłego rosteru pozostali tylko: przebojowy i znakomicie rzucający combo guard - J. R Smith, oraz Iman Shumpert - 17 numer ubiegłorocznego draftu, mający za sobą świetny debiutancki sezon (wybrany do All-Rookie 1st Team). Po stronie ubytków: starta rewelacji poprzednich rozgrywek Jeremy'ego Lina, który przebojem wdarł się do ligi i uratował sezon dla Knicks - nie zdecydowano się na wyrównanie oferty Rockets, a także Landry'ego Fieldsa - nie zdecydowano się na wyrównanie oferty Raptors, Toney Douglas oddany do Rockets (w ramach wymiany za Camby'ego), a także zrezygnowanie z usług Barona Davisa i Mike'a Bibby'ego. W Nowym Jorku pojawili się za to weteran, mistrz NBA z Dallas Mavericks, prawdopodobnie najlepszy rozgrywających ostatnich 2 dekad, drugi w historii NBA pod względem łącznej ilości asyst, jak i przechwytów w przeciągu całej kariery (w obu przypadkach tylko za Johnem Stocktonem) - Jason Kidd. Do Big Apple wraca też Raymond Felton (once a Knick, always a Knick), który po bardzo udanym epizodzie w Knicks w sezonie 2010/11 (średnio 17,1 punktu, 9,0 asysty i 1,8 przechwytu w każdym meczu - jego nazwisko było nawet wymieniane w gronie kandydatów do występu w all-star game) został oddany do Nuggets (w ramach wymiany za Melo), a później do Blazers (w zamian za Andre Millera), gdzie rozczarował w ubiegłym sezonie, przez co nie zdecydowano się na przedłużenie z nim umowy. Teraz będzie próbował odbudować formę w Nowym Jorku. Kolejnym nabytkiem Knicks jest Ronnie Brewer, znany ze swojej świetnej defensywy i widowiskowej gry shooting guard, który niewątpliwie bardzo przyda się w rotacji defensywnej, szczególnie podczas absencji borykającego się z kontuzjami Imana Shumperta. Backcourt Knicks uzupełnią: legenda europejskiej koszykówki, argentyński rozgrywający Pablo Prigioni, który w wieku 35 lat zdecydował się spróbować swoich sił w NBA, młodszy brat J.R Smitha - Chris i mający za sobą znakomity sezon w Serie A James White.

Frontcourt - tutaj tkwi siła Knicks, trójka Carmelo Anthony, Amar'e Stoudamire i Tyson Chandler to na papierze jeden z najmocniejszych (o ile nie najmocniejszy) frontcourtów w lidze, problemem jest tylko brak "chemii" między gwiazdami - statystyki Amar'ego znacznie spadły, od kiedy dominującą pozycję pod koszem zajmuje Ty i nie ma dla niego tyle miejsca w pomalowanym, a przez obecność Melo nie dostaje już także tylu piłek co w swoim pierwszym sezonie w Knicks. W tym kontekscie bardzo pomocny może się okazać powrót Raymonda Feltona, który świetnie współpracował na parkiecie z Amar'e podczas swojego poprzedniego pobytu w Nowym Jorku. Jeśli Stoudamire w dalszym ciągu nie będzie potrafił się odnaleźć, bardzo możliwe, że zarząd Knicks zdecyduje się na oddanie go do innego zespołu. Najpoważniejszym wzmocnieniem pod koszem jest pozyskanie Marcusa Camby'ego (once a Knick, always a Knick) z Rockets, który mimo 38 lat wciąż jest jednym z lepszych defensorów w lidze, a zaangażowania i serca do gry w obronie mogłoby mu pozazdrościć wielu młodszych graczy (choćby. wspomniany przed chwilą Amar'e). W składzie Knicks mamy zatem dwóch zdobywców nagrody Defensive Player of the Year (Camby 2006/07 i Chandler 2011/12). Frontcourt uzupełnią weterani Rasheed Wallace i Kurt Thomas(once a Knick, always a Knick), oraz Steve Novak - jednowymiarowy zawodnik, które ze względu na świetny rzut zza łuku (lider NBA w odsetku trafień za trzy punkty w poprzednim sezonie) jest niezwykle przydatny przeciwko obronie strefowej, czy przy rozciąganiu defensywy rywali, dzięki czemu Melo i Amar'e mają więcej miejsca do gry 1 na 1.

Bez wątpienia w tym sezonie wszyscy w Nowym Jorku liczą na coś więcej niż pierwsza runda play-off, jednak czy stać Knicks na wyrównaną walkę z Heat bądź Celtics? Czas pokaże. Na tą chwilę wydają się być pewniakiem do play-off. Sygnał władz jest dość jasny - pozyskanie kilku graczy, którzy mają za sobą występy w finałach NBA (Kidd, Wallace, Camby, Thomas) ma dać zespołowi niezbędne doświadczenie w walce o najwyższe cele, ale z drugiej strony, każdy z tej czwórki swój prime ma już dawno za sobą i wszyscy należy do ścisłej czołówki najstarszych graczy NBA: Thomas jest najstarszy (40 lat), Kidd trzeci (39 lat), Camby piąty, a Wallace szósty (obaj po 38 lat). Skład Knicks prezentuje się imponująco, jednak nazwiska nie grają, a trenera Woodsona czeka dużo pracy, by stworzyć z tej drużyny zespół mogący powalczyć o finał konferencji w nadchodzącym sezonie.

Posted by Manek On 00:16 2 komentarze

Zapowiedź sezonu 2012/13 - Brooklyn Nets

W Nets najwięcej się działo podczas przerwy między sezonami - zmiana nazwy, zmiana lokalizacji, nowa hala, nowe stroje. Niewątpliwie nowi Nets mają ogromne aspiracje i spore oczekiwania w tym sezonie.

Backcourt - Brooklynowi udało się podpisać nową umowę z jednym z najlepszych rozgrywających w lidze - Deronem Williamsem, który był kuszony przez kilka innych ekip z mistrzami NBA a.d. 2011 Dallas Mavericks na czele. Dalej mamy trade Joe Johnsona - majstersztyk, biorąc pod uwagę, że Nets nie oddali w nim żadnego z zawodników, na których zatrzymaniu im zależało (Lopez, Humpries, Brooks, Wallace), a do Atlanty trafili niechciani w Nets: Morrow, Stevenson, Farmer (którego kontrakt Hawks krótko potem wykupili) i Petro. Dwójka Williams - Johnson to obecnie jedna z najlepszych wyjściowych par guardów w całej lidze, są oni gwarantem wysokiej jakości w ofensywie. Ich zmiennikami będą: weteran C. J Watson, mający za sobą bardzo dobry sezon w Bulls oraz jeden z największych przechwytów ubiegłorocznego draftu (wybrany z odległym 25 numerem) MarShon Brooks, który w swoim debiutanckim sezonie notował średnio 12,6 pkt w meczu.

Frontcourt - wyjściowa trójka bez zmian (Wallace, Humpries, Lopez), ale z nowymi kontraktami, przetasowania są za to na ławce. Nets pozyskali wielkiego walczaka - Reggiego Evansa, który da zespołowi twardą, nieustępliwą walkę w defensywie i wiele ważnych zbiórek, co będzie niezwykle ważne, biorąc pod uwagę fakt, że Brook Lopez, mimo ogromnego potencjału ofensywnego, słabo broni, nie lubi się angażować w przepychanki pod koszem i jest jednym z najsłabiej zbierających środkowych w lidze (swoją drogą 60 mln dolarów za 4 lata gry dla kontuzjogennego centra, który ma tyle mankamentów to spore przepłacenie). Na Brooklynie pojawią się też dwaj gracze, którzy w nadchodzącym roku będą mieli sporo do udowodnienia, po tym jak zostali spisani na straty przez poprzednich pracodawców, a mianowinie Andray Blatche i Josh Childress. Szczególnie ten pierwszy, któremu jeszcze dwa lata temu wróżono niezłą karierę, po tym jak zastępując w drugiej połowie sezonu 2009/10 oddanego do Cavs Antawna Jamisona osiągał średnie na poziomie ponad 20 pkt i 10 zb, niestety wydaje się, że przez trudny charakter, ogromne ego i lenistwo zmarnuje swój talent. Kolejnym graczem, skuszonym przez Nets jest Mirza Teletović, gwizda europejskiej koszykówki, mający za sobą świetne występy dla Caja Laboral.

Skład Nets uzupełnią weterani Jerry Stackhouse i Keith Boogans oraz kilku debiutantów, wśród których na szczególną uwagę zasługuje Tornike Shengelia, syn mającego za sobą grę w Śląsku Wrocław Khaki, którego pewnie fani koszykówki pamiętają, nie ze względu na jego dobrą grę dla ówczesnego mistrza polski, a przez bujne włosy na plecach, dzięki którym stał się ulubieńcem wrocławskiej publiczności.

W Nets brak, moim zdaniem, odpowiednich proporcji pomiędzy atakiem, a obroną. Na papierze ich skład prezentuje się bardzo mocno, mają jednak zbyt wielu specjalistów od ofensywy (Williams, Johnson, Humpries, Lopez, Blatche, Brooks), a jak wiadomo tytuły wygrywa się obroną. Mimo to jeśli ominą ich kontuzje, awans do play-off wydaje się być formalnością, a druga runda jest jak najbardziej w ich zasięgu.

środa, 10 października 2012

Posted by Manek On 21:19 1 komentarze

Zapowiedź sezonu 2012/13 - Boston Celtics

Sezon zasadniczy coraz bliżej, większość zespołów skompletowała już skład. Najwyższa pora bliżej się im przyjrzeć. Zacznę od Atlantic Division i Boston Celtics.

Mistrzowie NBA z 2008 roku, w poprzednich rozgrywkach ulegli w finale konferencji Miami Heat, było wtedy widać, że Celtowie mają za krótką ławkę, i że podstawowa piątka (szczególnie The Truth i Big Ticket) potrzebują wartościowych zmienników. Udało się to osiągnąć bez dokonywania spektakularnych transferów. W porównaniu do ubiegłorocznego składu, jedyną poważną stratą jest przejście Ray'a Allena do drużyny największych rywali - czyli Heat, poza tym w Bostonie pojawiło się kilku ciekawych i niewątpliwie wartościowych graczy.

Zacznijmy od obwodu. Strata wspomnianego wyżej Allena i zakończenie kariery przez Kenyona Doolinga, zrekompensowane zostały poprzez zatrudnienie super rezerwowego - mistrza NBA z 2011 roku - Jasona Terry'ego - typowego combo guarda, świetnego w kontrataku, potrafiącego poderwać zespół, a nawet odwrócić losy meczu, paroma skutecznymi akcjami, oraz znanego z dobrej obrony, ale potrafiącego też przymierzyć z dystansu Courtney'a Lee. Dodajmy do tego znakomitego Rajona Rondo i Avery'ego Bradley'a i obwód Celtów prezentuje się bardzo dobrze. W poprzednich play-off, po kontuzji Bradleya, w Bostonie nie było wartościowych zmienników dla Rondo i Allena, teraz Celtowie mają czterech dobrych guardów, z których każdy może grać na wysokim poziomie przez ponad 30 minut w meczu.

Frountcourt - największe wzmocnienia to powrót uniwersalnego Jeffa Greena (po rocznej absencji spowodowanej problemami z sercem) i steal Jarreda Sullingera z dalekim 21 numerem w tegorocznym drafcie. Paul Pierce, Brandon Bass i Kevin Garnett zyskali zmienników, jakich nie mieli w poprzednim sezonie. Green, który świetnie czuje się zarówno w walce pod koszem, jak i na dystansie da Piercowi niezbędne chwile wytchnienia, natomiast Sullinger odciąży Garnetta w obronie i przepychaniu się pod koszem z rosłymi środkowymi przeciwnika, do tego dobrze zbiera, co było piętą achillesową zespołu w ubiegłym sezonie. W obwodzie pozostają jeszcze Darko Milicic, Jason Collins, Fab Melo i Jesper Wilcox, przez co ławka Celtów wydaje się być bardzo mocna.

W Bostonie udało się dodać do drużyny, to czego najbardziej w niej brakowało w starciach z Miami - czyli rezerwowych, którzy z powodzeniem mogą zastępować graczy podstawowej piątki. Należy też dodać, że Courtney Lee, Jeff Green i Jarred Sullinger mogą okazać się bardzo przydatni w rotacji obronnej, szczególnie pierwsza dwójka broniąc przeciwko LeBronowi Jamesowi.

Fani Celtów mogą zatem w sezonie regularnym spać spokojnie, ponieważ musiałaby się zdarzyć jakaś katastrofa, by Boston nie zagościł w kwietniu w play-off (osobiście uważam, że nawet bez Rondo, Pierca i Garnetta mogliby z powodzeniem walczyć o "ósemkę"). Później jednak będzie bardzo ciężko, nie można zapomnieć, że The Truth i Big Ticket są coraz starsi, a na wschodzie będzie większa rywalizacja niż w ubiegłym sezonie, oprócz Heat, są jeszcze Bulls, Knicks i Nets, trzy głodne sukcesów, naszpikowane gwiazdami teamy, a także Sixers i Pacers.

Czy zatem Celtów stać w tym sezonie na finał, na pewno tak, jeśli ominą ich kontuzje, jeśli KG zagra na równie wysokim jak rok temu poziomie, jeśli Lee, Green i Sullinger spełnia pokładane w nich, w tym roku nadzieje i jeśli Heat będą do ogrania. Dużo tych "jeśli"...

poniedziałek, 30 lipca 2012

Posted by Anonimowy On 20:55 0 komentarze

Porównania - opinia Morfeusz'a33



„Porównywanie drużyn i zawodników między sobą - moja opinia”
Autor: Morfeusz33

Piszę ten tekst w momencie kiedy od umieszczenia w internecie mojego poprzedniego koszykarskiego tekstu minęło sporo czasu. Cóż … taki okres w życiu. Chcę jednak podzielić się z Wami moją opinią na pewien temat. Oczywiście na jaki – to już tajemnicą nie jest, w końcu przeczytaliście Wszyscy tytuł już dawno.

Porównywanie drużyn i zawodników między sobą.
Dzieje się to często, a okazji to tego też nie brakuje. Raz jest to Letnia Olimpiada, kiedy aktualną reprezentację koszykówki USA porównuje się z tą z 1992 roku, w której zagrał m.in. Michael Jordan plus 10 innych super gwiazdorów plus ówczesny debiutant w NBA, po którym spodziewano się większej kariery niż ta, którą de facto potem miał. Innych okazji też nie brakuje – kolejnego mistrza NBA usiłuje stawiać się do porównania z innymi, kolejnego zdobywcę nagrody najwartościowszego zawodnika finałów NBA porównuje się z poprzednimi nagrodzonymi w ten sposób. Przy okazji okrągłych rocznic od zwycięstw wielkich drużyn z przeszłości (a takich rocznic też nie brakuje …_ porównuje się te ekipy z obecnymi.

Czas więc po tym długim wstępnie powiedzieć w krótkich słowach co ja, Morfeusz33, o tym myślę.

Najpierw krótko: jestem temu przeciwny bo nie żebym uważał, że to nie jest ciekawe (… to wręcz bardzo ciekawe), ale jestem temu przeciwny bo to … jest kompletnie nierealne, z paru powodów, głównie dwóch niżej opisanych przeze mnie.

Po pierwsze – problem szczerości.
A mianowicie …  komentatorzy – dziennikarze - pracują w końcu dla określonych stacji telewizyjnych, współpracują z firmami produkującymi obuwie sportowe (reklamowane przez … współczesnych w końcu idoli !!), współpracują z firmami produkującymi napoje, przysmaki, handlującymi żywnością.
Czy im zależy, żeby – jeśli oczywiście to prawda (nie to jest przedmiotem analizy w tym tekście !!!!) – więc czy im zależy, żeby wykazać jeśli to prawda, to że Michael Jordan był, jest i będzie zawsze obiektywnie rzecz ujmując najlepszym koszykarzem w historii NBA („główny” koniec kariery 1998) ? Czy im zależy żeby wykazać – znowu jeśli to w ogóle prawda – że numer dwa w historii koszykówki był, jest i będzie zawsze Kareem Abdul-Jabbar (koniec kariery 1989) ?
Nie.
Nie za to im płacą, żeby Tobie drogi widzu gotowy kupić transmisję meczu czy  żeby Tobie drogi kupujący gotowy kupić wiele - żeby Tobie powiedzieć, że wiesz  owszem oni dzisiaj są super, ale jednak finały NBA z Michael’em Jordan’em to jednak zawsze będzie numer jeden w historii.
Nie – to nie w ich interesie, to nie w interesie tych, którzy im płacą. Na koszykówce się zarabia gigantycznie pieniądze, oczywiście … zawsze głównie na aktualnych idolach, których „medialnej i marketingowej siły” żaden komentator – dziennikarz – który chce zachować pracę nie będzie zmniejszał. Najwyżej … w chwili największej desperacji powie, że trudno więc powiedzieć która drużyna tamta historyczna czy ta obecna jest lepsza bo to naprawdę „wyrównane ekipy”.
Nie oznacza to, że któryś z obecnych koszykarskich gwiazd nie jest rzeczywiście wielki na miarę całej historii koszykówki, ale …  jeśli tak usłyszysz w telewizji czy w artykule to nie dlatego że to prawda, ale dlatego, że … dzięki takiej opinii tej sportowiec sprzeda więcej towaru jaki zareklamuje … Niestety, brutalne, ale prawdziwe.

Po drugie – to opiszę już krócej, obiecuję – kto tak naprawdę nadaje się do takich porównań ?
Odpowiedź brzmi: prawie nikt.
Takich maniaków koszykówki jak ja, którzy potrafią oglądać (potrafią to znaczy: po 1) bo chcą i po 2) mają taką możliwość znając dobrze zasoby internetu) raz finał NBA z 1981 roku, potem finał NBA z 1986 roku, potem mecze z obecnego sezonu, potem mecze z sezonu 1994/1995, a potem w końcu na przykład mecze z sezonu 1987/1988 … takich maniaków  jest tylu ile palców jednej ręki … bo może najwyżej dwóch rąk …
Nie ma wielu takich maniaków , a zwłaszcza w mediach (wśród dziennikarzy zajmujących się tą tematyką tak twierdzę) osób, które naprawdę „naoglądały się” tyle „starej” i obecnej koszykówki, żeby móc wyrobić sobie zdanie, swoją opinię. Stąd też – mimo szczerych chęci dla ogromnej większości Magic Johnson, Larry Bird, nawet Michael Jordan to uśmiechnięci starsi panowie udzielający wywiadów przy okazji ważnych uroczystości koszykarskiej ligi NBA. Więc jak ktoś jest w stanie „porównać cokolwiek” jak niewiele widział i niewiele wie na temat „starych koszykarzy i starych ekip”. Ktoś kto nie widział wielu godzin meczy z udziałem ekip np. Boston Celtics 1986, Los Angeles Lakers 1987 czy Detroit Pistons 1990 naprawdę nie jest w stanie ich porównać z innymi – zwłaszcza znacznie późniejszymi, obecnymi. Bo jak porównać jak nie zna się jednego z porównywanych elementów ? Co nie ?

Stąd też – jak słyszę czy czytam, zwłaszcza na stronie pewnej osławionej ligi koszykarskiej teksty czy video na temat „porównań zawodników i ekip starych z obecnymi” to … jestem z tego powiem kulturalnie bardzo niezadowolony. Cóż … porównywać sobie mogą, ale … czy szczerze to robią i czy wiedzą co porównują – w jedno i w drugie wiele razy wątpię.

piątek, 29 czerwca 2012

Posted by Manek On 17:48 3 komentarze

NBA Draft 2012

Ubiegłej nocy miał miejsce Draft do NBA. Zgodnie z przewidywaniami do Hornets z numerem 1 trafił Anthony Davis. Dalej za to mamy sporo niespodzianek.
1. Anthony Davis (Hornets) - Najlepszy koszykarz tegorocznego draftu, co prawda musi popracować jeszcze nad rzutem i nabrać trochę masy i siły fizycznej, by jak równy z równym walczyć z najlepszymi podkoszowymi ligi, ale i tak prawdopodobnie w ciągu 2-3 stanie się niekwestionowaną gwiazdą ligi. Niezły w offensywie - szybki i zwinny niczym SF i znakomity defensor - świetnie zbiera i blokuje, ma bardzo duży zasięg ramion (224 cm).

2. Michael Kidd-Gilchrist (Bobcats) - Jeden z najlepszych graczy w drafcie, jednak wybór z 2 do Bobcats jest sporą niespodzianką. Świetny obrońca, szybki i atletyczny, potrafiący mijać przeciwników jak tyczki, dobrze się zastawia i nieźle zbiera i przede wszystkim ma mocną osobowość, przez co może stać się prawdziwym przywódcą Rysi. Jego największymi i być może jedynymi poważnym mankamentem są słaby rzut i drybling. Bobcats szukali, co prawda snajpera, ale po pozyskaniu Bena Gordona, bardziej przyda im się lider z prawdziwego zdarzenia. Jest też możliwość, że w Charlotte planują wymienić Kidda-Gilrista na Gasola do Lakers, którzy byli nim mocno zainteresowani, i dorzucić powiedzmy przepłacanych Tyrusa Thomasa, Diopa i Carrolla, żeby kasa się zgadzała.

3. Bradley Beal (Wizards) - ten wybór nie może być niespodzianką, od jakiegoś czasu wiadomym było, że jeśli Beal nie pójdzie z dwójką, to wezmą go Wizards, najlepszy shooting guard w tym drafcie, przebojowy,  świetnie rzuca, dobrze broni, urodzony lider. Beal, Wall i Crawford - w Wizards powstaje bardzo silny backcourt, a po pozyskaniu Okafora i Arizy, będą jeszcze nieźle bronić, przez co staną się poważnym kandydatem do Playoffów.

4. Dion Waiters (Cavs) - największa niespodzianka draftu, przymierzany raczej do Warriors lub Raptors (picki 7 i 8). Okazało się jednak, że największym powodzeniem w tegorocznym drafcie cieszyli się rzucający obrońcy. Jest to niezły SG - dynamiczny, potrafiący grać 1 na 1. Cavs dostaną tak desperacko przez nich poszukiwaną "dwójkę" (Parker i Gibson nie są graczami do podstawowej piątki) i wsparcie dla Irvinga na obwodzie. Osobiście uważam jednak, że Cavs powinni postawić na Barnesa albo Robinsona.

5. Thomas Robinson (Kings) - znakomity wybór, Kings się poszczęściło, dostali gracza, który od razu będzie pokazywał swoją wartość, w parze z Cousinsem za parę lat mogą stworzyć jeden z najlepszych frontcountów w lidze. Najlepszy zbierający w drafcie, potrafi grać zarówno przodem, jak i tyłem do kosza, świetny w trumnie, niezły w obronie. Silny, agresywny, zawsze gra o zwycięstwo, nigdy się nie poddaje, idealny, do tego, by wraz z Evansem zostać mentalnym przywódcą bardzo utalentowanej ekipy z Sacramento.

6. Damian Lillard (Blazers) - często łączony z Blazers, nie od dziś wiadomo, że w Portland szukają rozgrywającego, po tym jak transfer Feltona okazał się niewypałem. Lillard to bardzo szybki i silny PG, świetny strzelec, gorzej podaje i broni. Znakomite uzupełnienie dla Aldridge'a, który nie tyle potrzebuje znakomitych asyst, co kogoś, kto weźmie na siebie ciężar gry i zdobywania punktów, a do tego Lillard nadaje się doskonale.

7. Harrison Barnes (Warriors) - jeden z najlepszych i najbardziej utalentowanych graczy w drafcie, mało kto w Oakland wierzył, że Barnes utrzyma się do 7 picku, raczej łączony z Cavs, a nawet Bobcats. Będzie idealnie pasował do młodej, lubiącej szybką ofensywną grę drużyny Warriors. Świetnie rzuca, jest atletyczny i bardzo sprawny, ma znakomity balans ciałem, słabszy w izolacjach, musi popracować nad defensywą. Jest mocny psychicznie, nawet jeśli słabo wejdzie w mecz może przesądzić o zwycięstwie drużyny. Barnes jest skromny i ułożony, ma potencjał, by stać się gwiazdą ligi na długie lata.

8. Terrence Ross (Raptors) - spora niespodzianka, przez większość ekspertów widziany raczej poza pierwszą 10. Typowy SG, niezły drybling i rzut z miejsca, potrafi dynamicznie wejść pod kosz, lub rzucić z odchylenia, bardzo efektowny. Moim zdaniem nie jest materiałem na gwiazdę, raczej na niezłego gracza do uzupełnienia składu.

9. Andre Drummond (Pistons) - Pistons po cichu liczyli, że Drumont ostanie się do ich wyboru, udało się. Drumont jest graczem, jakiego w Detroit szukano od dawna. Jeden z najbardziej utalentowanych zawodników w tym drafcie. Jest ogromny, przy wzroście 216 waży 127 kg, jest przy tym niewiarygodnie szybki, ze swoją masą i siłą z miejsca będzie mógł rywalizować z najlepszymi centrami w lidze. Drumont to znakomity obrońca, niestety ma wiele braków w ataku, jest jeszcze dość surowy i toporny technicznie, słabo gra tyłem do kosza i czasami zdarza mu się przejść obok meczu, musi także popracować nad zbiórkami. Duża niewiadoma, za parę lat może być graczem pokroju Dwighta Howarda, ale może też nigdy nie przebić się do pierwszego składu i zniknąć w przeciętności będąc kimś w stylu DeSagny Diopa.

10.  Austin Rivers (Hornets)  - gracz któremu szczególnie kibicuje, ze względu na osobę jego ojca - Doca Riversa. SG, który jeśli poprawi podanie, będzie mógł z powodzeniem grać na PG. Typowy snajper, w ofensywie potrafi zrobić niemal wszystko i to często w pełnym biegu, świetnie drybluje, rzuca z wyskoku, penetruje, gra 1 na 1, niestety jest przy tym bardzo egoistyczny i słabo broni. Mimo zaledwie 19 lat ma bardzo dobre warunki fizyczne, jest szybki, zwinny, silny i bardzo skoczny. Jeśli popracuje nad selekcją rzutów, ograniczy głupie straty i solidnie poprawi się w defensywie może być jednym z najlepszych SG w lidze, a może nawet następcą samego Kobe'a.

11. Meyers Leonard (Blazers) - przyszłościowy center, z ogromnym potencjałem, mający znakomite warunki fizyczne, jednak jeszcze bardzo surowy.

12.  Jeremy Lamb (Rockets) - kolejny SG na liście. Niesamowicie szybki, dobrze skaczący, ma ogromny potencjał ofensywny, do tego jest niezłym obrońcą. Jednak na grę na dwójce jest, moim zdaniem, trochę za szczupły i zbyt słaby fizycznie, kto wie, czy jak nabierze nieco masy, nie straci wielu ze swoich zalet.

13. Kendall Marshall (Suns) - najlepszy podający draftu, ma oczy dookoła głowy. Suns znaleźli następcę Nasha. Urodzony przywódca, świetnie dyryguje grą partnerów i kontroluje tempo przeprowadzania akcji. Niestety Marshall ma sporo braków, z których nie wszystkie uda mu się wyeliminować. Mimo wysokiego jak na PG wzrostu (193 cm) nie jest jeszcze dość silny fizycznie, do tego słabo rzuca, słabo broni i nie jest zbyt szybki. Jednak niewątpliwie ma papiery na grę i może stworzyć świetny duet wraz z Marcinem Gortatem. Gdyby Nash został jeszcze na rok w Phoenix mógłby Marshalla wiele nauczyć.

14. John Henson (Bucks) - Bucks pozyskali kolejnego świetnego w defensywie podkoszowego, bardzo dobrze zbiera i blokuje, zostawia sporo potu na boisku, jednak musi popracować nad siłą fizyczną. Sądzę, że gdyby Bucks nie wymieli się z Rockets, z 12 numerem także wybrali by Hensona, więc wymiana była dla nich bardzo korzystna.

15. Maurice Harkless (76-ers) - dziwny wybór Phily, szczególnie, że był do wzięcia Tyler Zeller. Harkless to spory talent, choć jeszcze dużo przed nim pracy. W Sixers będzie mu bardzo ciężko rywalizować o minuty na parkiecie z innymi SF (Iguodala, Young, Turner). Czyżby w Philadelphii szykowały się jakieś spektakularne transfery?

16. Royce White (Rockets) - bardzo wszechstronny forward, świetnie zbiera, nieźle rzuca, potrafi rozgrywać. Ma ogromny potencjał, jednak może stwarzać problemy wychowawcze.

17. Tyler Zeller (Mavs, oddany do Cavs) - świetna uzupełnienie dla Varejao i Thompsona. Wszechstronny center, który według typowań przed draftem miał iść kilka picków wyżej.

18. Terrence Jones (Rockets) - dobry w obronie, atletyczny PF/SF.

19. Andrew Nicholson (Magic) - dobry w obronie, ale drewniany center

20. Evan Fournier (Nuggets) - francuski SG, porównywany do Marco Belinelliego, a nawet Manu Ginobilego.

21. Jared Sullinger (Celtics) - zawodnik, który rok temu byłby murowanym kandydatem do Top 5 draftu, trafił do Celtics z 21 numerem. Ogromny talent, niestety problemy z plecami mogą znacząco skrócić jego karierę w NBA. Jared świetnie gra tyłem do kosza, znakomicie zbiera, jest bardzo silny, dzięki czemu od razu będzie mógł z powodzeniem walczyć z najlepszymi PF w lidze, przy tym jest dobrze wyszkolony technicznie. U boku Garnetta może znacznie poprawić się w defensywie.

22. Fab Melo (Celtics) - kolejny dobry w defensywie i drewniany w ataku center.

23. John Jenkins (Hawks) - typowy combo player, prawdopodobnie najlepiej rzucający gracz w drafcie.

24. Jared Cunningham (Cavs, oddany do Mavs) - szybki, atletyczny SG o niezłym potencjale.

25. Tony Wroten Jr, (Grizzlies) - bardzo wysoki (198 cm) PG o sporym potencjale.

26. Miles Plumlee (Pacers) - atletyczny podkoszowy, który będzie zmiennikiem Roya Hibberta.

27. Arnett Moultrie (Heat, oddany do 76-ers) - Heat mieli dużo szczęścia, trafili niezłego centra, twardego i silnego, typowanego na wybór koło 20 picku. Świetnie rzuca z dystansu, ale niestety słabo broni. Zawodnik oddany do Sixers(Moultrie był do nich przymierzany nawet jako wybór z 15 numerem) w zamian za przyszłe wybory w 1 i 2 rundzie do wykorzystania w ciągu najbliższych 3 lat.

28. Perry Jones (Thunder) - od razu może zostać ważnym zmiennikiem w Thunder. Gracz typowany na miejsce pod koniec drugiej dziesiątki, jednak w ostatniej chwili wyszło na jaw, że ma problemy z kolanami, co przy jego stylu gry może mieć ogromne znaczenie. Jest to zawodnik bardzo skoczny i dynamiczny, szybki, świetnie przygotowany fizycznie, jednak słabszy psychicznie i przeciętny w obronie.

29. Marquis Teague (Bulls) - młodszy i mniej utalentowany brat Jeffa, ma pomóc w wypełnieniu luki po kontuzjowanym D-Rosie.

30. Festus Ezeli (Warriors) - dobrze blokujący nigeryjski środkowy.

piątek, 22 czerwca 2012

Posted by Manek On 15:59 4 komentarze

Miami Heat mistrzami NBA!!!


Heat w piątym meczu serii finałowej pozbawili złudzeń młodą, rządną sukcesów drużynę Thunder. Od początku meczu przeważali po obu stronach parkietu i odnieśli zwycięstwo w wielkim stylu. Kolejny niesamowity mecz  LBJ-a, triple double (26,11,13), zwieńczające niesamowity sezon w jego wykonaniu i w pełni zasłużona nagroda MVP finałów. 
Jestem trochę rozczarowany przebiegiem tej serii, liczyłem na długi, zacięty pojedynek dwóch najbardziej utalentowanych teamów w lidze. Tymczasem oczywistość okazała się inna. Thunder zabrakło doświadczenia. Miami skradli finały, grali bardziej zespołowo, Lebron lepiej kierował grą niż Russell Westbrook. Liderzy zespołu z Oklahomy nie mieli wsparcia od partnerów, Durant i Westbrook we dwójkę zdobywali średnio 57.6 punktów na mecz z 98 całej drużyny! Słabo grał Harden, Thunder mogli na niego liczyć tylko w meczach nr 2 i 5, a ich podkoszowi nie stanowili zagrożenia w ofensywie. W Heat oprócz Jamesa i Wade’a wyróżniali się kolejno Battier, Chalmers i Miller (którego 7/8 za trzy z meczu numer 5 może robić wrażenie) no i oczywiście Chris Bosh. Jak ważny jest to zawodnik dla tej drużyny mogliśmy się przekonać wcześniej, kiedy to bez niego w składzie Heat w tegorocznych playoff przegrali 4 z 9 spotkań, natomiast kiedy był do dyspozycji trenera mieli bilans 11-3!! Drużyna z Miami grała bardziej zespołowo po obu stronach parkietu, i mimo, że Thunder mają wielkie indywidualności zarówno w ataku, jak i w obronie, nie byli w stanie zwyciężyć tej rywalizacji. Paradoksalnie dla Thunder pokonanie w tak znakomitym stylu Mavs, Lakers i Spurs, we wcześniejszych rundach, stało się gwoździem do trumny. Za bardzo uwierzyli w swoją wielkość, młodzi liderzy zbyt często brali sprawy w swoje ręce, zapominając, że drużyna musi stanowić monolit. Reasumując: Thunder jeszcze nie dorośli do zdobycia tytułu, a Heat udowodnili swoją wielkość, zamykając usta wszystkim krytykom, którzy pastwili się nad nimi rok temu.

czwartek, 21 czerwca 2012

Posted by Manek On 00:21 6 komentarze

Spojrzenie na finały i otwarcie transferowego lata

Dawno już się nie udzielałem na blogu, niestety nie miałem na to czasu przez ostatnich parę miesięcy. Postaram się to nadrobić w najbliższej przyszłości.

Mamy właśnie finały, w których Heat (nieoczekiwanie po dwóch trudnych seriach, w których wielu w nich zwątpiło) wyraźnie przeważają nad Thunder. Kluczową rolę w tej serii odgrywa, według mnie, doświadczenie graczy z Miami, którzy w niemal identycznym zestawieniu grają drugie finały z rzędu. Wydaje się, że mają wszystkie atuty w rękach i mogą już jutro zakończyć tą rywalizację. Heat zahartowali się morderczą serią z Celtics. Brakowało im tego rok temu, kiedy jak burza przeszli trzy pierwsze rundy i byli niemal pewniakami w rywalizacji z Mavs. Teraz nie było tak różowo, ale wytrzymali presję zarówno w 4 meczu z Pacers, 6 i 7 przeciwko Celtom, jak i 2 meczu finałów - nie pękają, a Lebron James udowadnia wszystkim niedowiarkom, że jest najlepszym koszykarzem na świecie.
Thunder za bardzo uwierzyli w siebie po łatwym wyeliminowaniu starych mistrzów z Dallas, LA i San Antonio, no i przede wszystkim po fantastycznej serii 5 zwycięstw (4 nad Spurs i 1 nad Heat w pierwszym meczu finałów). Nie mogą zatrzymać LBJ-a, pali się Harden, zbyt małe wsparcie mają od podkoszowych. Jednak nie można ich jeszcze skreślać, bo dopóki piłka w grze wszystko jest możliwe.

Jako ciekawostkę dodam, że dzisiaj zaczęło się transferowe szaleństwo. Hornets wymienili do Wizards dwóch zawodników: gracza, który wyprzedził kiedyś w głosowaniu na Rookie Of The Year samego Dwighta Howarda - Emekę Okafora i mistrza NBA z 2009 roku (wtedy gracza podstawowej piątki Lakers i odkrycie playoff) - Trevora Arizę za mającego lata sławy dawno za sobą, za to zarabiającego ogromne pieniądze Resharda Lewisa.
Wymiana wydaje się być korzystna dla obu zespołów. Wizards pozbędą się 23,8 mln kontraktu Lewisa w zamian za dwóch solidnych obrońców do pierwszego składu. Tego typu graczy w Waszyngtonie brakowało. Natomiast Hornets mogą wykupić umowę Lewisa, co po skończeniu się kontraktu Kamana da im ponad 30 mln oszczędności, mogą je wydać na klasowych wolnych agentów, jakich będą chcieli przyciągnąć dzięki graczowi, którego wybiorą z pierwszym numerem draftu - Anthonemu Davisovi, a który w krótkim czasie ma stać się gwiazdą ligi. Wizards przy ewentualnym wykupieniu kontraktu Lewisa zyskaliby sporo pieniędzy, ale mogliby je wydać, co najwyżej, na przepłacenie paru przeciętnych zawodników. Jakoś nie wyobrażam sobie, by jakaś gwiazda chciała grać dla tej wypełnionej graczami o wygórowanym ego (choć sporym talencie) ekipy.

czwartek, 3 maja 2012

Posted by Anonimowy On 14:25 0 komentarze

Kontuzje grają rolę – na przykładzie finałów NBA z 1989 roku




Autor: Morfeusz33
 
(W kwestii technicznej – do tekstu załączam dwa filmiki – linki do nich pod tekstem.)

Jak pewno fani koszykówki dobrze wiedzą, a sympatycy koszykówki mam nadzieję, że też, ekipa Chicago Bulls doznała niedawno dużego wstrząsu. Najważniejszy zawodnik obecnej ekipy tej drużyny (piszę to w maju 2012r.) Derrick Rose – rozgrywający czy jak kto woli w terminologii NBA point guard zagrał w pierwszym meczu fazy play-off w tym roku, w którym (nie grając w pełni sił po poprzednich urazach) załapał kontuzję, która nie pozwoli mu zagrać już w rozgrywkach tego sezonu 2011/2012. Tym samym, niech kto mówi co chce, ale … ogromnie osłabił swoją ekipę. Nie twierdzę, że nie będzie ona w stanie rywalizować, walczyć i może nawet wygrać pierwszą rundę play-off. Kto wie. Jedno jednak powinno być już poza wątpliwościami – trudno wyobrazić sobie, że wygra całe rozgrywki – mistrzostwo NBA. Bez Derrick’a Rose’a obecna ekipa Chicago Bulls tytułu mistrza po prostu nie ma szans wygrać. Chce wam powiedzieć, że w koszykówce nie raz kontuzje odgrywały znaczą rolę - kontuzje wyłączające w ogóle zawodnika z gry czy też kontuzje zmuszające go do gry ze znacznie osłabioną skutecznością i małym wpływem na wynik meczu. Nie raz takie kontuzje, moim zdaniem, mogły nawet zadecydować o wyniku rozgrywek !

Tak było właśnie w 1989r. Był to szczególny sezon, ale o tym nie dziś. Ważne co innego. W tym sezonie w finale NBA spotkały się dwie ekipy: Los Angeles Lakers (znane postacie: Magic Johnson, James Worthy, Kareem Abdul-Jabbar, head coach Pat Riley) i Detroit Pistons (znane postacie: Dennis Rodman, Isiah Thomas, Joe Dumars, Bill Laimbeer, head coach Chuck Daly). Ekipa Detroit Pistons, z racji rozegrania znacznie lepszego sezonu regularnego od Lakers’ów – miała przewagę własnego boiska.

Pierwszy mecz wygrała drużyna Detroit Pistons, może nie widać tego w wyniku meczu, ale wygrała dość wyraźnie.

W tym miejscu pierwsza ważna uwaga – w finale NBA ani minuty nie rozegrał z powodu kontuzji podstawowy rzucający obrońca (czyli shooting guard) ekipy z Los Angeles czyli Byron Scott. To pierwsze ważne osłabienie tej drużyny. Byron Scott to trzeci najważniejszy zawodnik LA Lakers w tym sezonie po Magic’u Johnson’ie i James’ie Worthy’m. Kareem Abdul-Jabbar, wtedy już po 42 urodzinach, kończył karierę, kończąc swój ostatni sezon w NBA, najsłabszy sezon, więc on już liderem ekipy w tym sezonie nie był. Był ważną postacią, ale jak liczyć ważnych zawodników drużyny to na pewno wiele do niej już nie wnosił pod sam koniec kariery (w ostatnim sezonie). Piszę o tym dokładnie, żebyście rozumieli jak ważnym osłabieniem był brak Byron’a Scott’a w ogóle w tych rozgrywkach finałowych (rzucającego w tym sezonie około 20 punktów na mecz).

W drugim meczu serii, przegranym ostatecznie przez LA Lakers tylko 105 – 108, Lakers’i grali już znacznie lepszy mecz. Jednakże … cóż się w pewnym momencie stało ? Kontuzja najlepszego zawodnika tej ekipy – Magic’a Johnson’a ! Możecie to zobaczyć na filmie, który załączam do tego tekstu. Magic Johnson grający ponad 40 minut w meczach play-off w tym meczu z racji kontuzji zaliczył 29 minut gry. LA Lakers mimo braku więc od pewnego momentu meczu podstawowego rozgrywającego (point guard) czyli Magic’a Johnson’a oraz w ogóle braku w całej finałowej serii podstawowego rzucającego obrońcy Byron’a Scott’a grając mecz nr 2 na wyjeździe przegrali tylko 105 – 108 !!!!

Idźmy dalej, mecz nr 3 – Magic Johnson zagrał w nim tylko 5 minut, gdyż po prostu stan zdrowia nie pozwolił mu na prawie nic w tym meczu, choć przez 5 minut łudził się, że jednak coś zdoła zdziałać. Moment zejścia Magic’a Johnson’a z boiska oglądniecie na filmiku, który załączam do tego tekstu. Mimo wszystko – w meczu nr 3 finałów NBA – mimo braku dwóch podstawowych i tym samym dwóch z trzech ważnych zawodników zespołu to LA Lakers przegrywają tylko 110 – 114 – czterema punktami ! W tych okolicznościach, gdzie Magic Johnson w meczu nr 4 nie zagrał już w ogóle, a trudno było liczyć na wygranie przez LA Lakers czterech meczy pod rząd w tej sytuacji i całej serii 4-3, Detroit Pistons wygrało serię 4-0, zdobywając tytuł mistrza NBA.

Ktoś więc kto nie zna przebiegu finałów w tym sezonie mógłby powiedzieć, że była to wielka klęska LA Lakers, rozgromionych 0-4 przez Detroit Pistons, smutne pożegnanie Abdul-Jabbar’a z NBA w wieku 42 lat i duży cios w legendę Magic’a Johnson’a. Nic bardziej mylnego ! Przebieg tej serii pokazuje bardzo wyraźnie, że – choć najbardziej zagorzali fani Detroit Pistons pewno tego nie przyznają, że jednak to LA Lakers był również w 1989 roku najlepszą drużyną NBA, a potrójnej korony (1987 – 1988 – … 1989) nie udało im się zdobyć właśnie dzięki kontuzjom i to dwóch ważnych zawodników serii. Na marginesie Abdul-Jabbar w wieku 42 lat zagrał w meczu nr 3 świetne zawody.

Zgodzę się, pierwszy mecz Lakers’i rozegrali słaby, ale potem … to już były inne zawody czego 0-4 nie oddaje wcale. Jak by było gdyby grali w pełni zdrowi Byron Scott i Magic Johnson tego się nie dowiemy. Ekipa Detroit Pistons z czasów Isiah Thomas’a pełni ważną rolę w historii NBA, w pełni zasługując na to, żeby o niej pamiętano – to chcę żeby było jasne, jednakże jak przy okazji kontuzji Derrick’a Rose’a w play-off’ie 2012r. chcieliście może przykładu na ważne kontuzje w innych sezonach to nie mogłem nie podać najlepszego przykładu czyli … finałów NBA 1989 roku !!!



Magic Johnson kontuzjowany w meczu nr 2 finałów NBA 1989 roku

Magic Johnson gra tylko 5 minut w meczu nr 3 finałów NBA 1989 roku
< Ze względów technicznych - wrzucenie filmiku bezpośrednio na stronę na razie nie udane. Przepraszam za usterkę i zapraszam do zobaczenia tego filmiku na youtube. >

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Posted by Anonimowy On 15:39 0 komentarze

Głośne nie - dla Ralph’a Sampson’a w Basketball Hall of Fame oraz trochę o polityce tej Hall of Fame




Autor: Morfeusz33

Każdy tekst powinien mieć wstęp – niech tekst więc na swój odpowiedni wstęp.

Przede wszystkim już kiedyś pisałem moją negatywną opinię na temat przyjęcia do Hall of Fame przy NBA Artis’a Gilmore’a (teksty na stronie www.dominikadamczyk.pl – menu główne kącik sportowy – artykuł z daty 13.11.2010, jak i z daty 16.08.2011). Zawodnika, który wyłącznie w statystykach wypadał na dominującego silnego podkoszowego. Oczywiście, ponieważ mój głos nie znaczy wiele mówiąc łagodnie – Artis Gilmore do Hall of Fame koszykówki trafił. Nie znaczy to, że nie mam potrzeby wyrażać swojego zdania na różne koszykarskie tematy. Tym razem postanowiłem napisać więc kolejny tekst tego typu – tym razem krytyczną opinię na temat wprowadzenia do tego zaszczytnego grona Ralph’a Sampson’a.

Ale od początku. Najpierw wyjaśnijmy w krótkich słowach czemu się tak w ogóle dzieje.

Myślę, że wśród kierownictwa Hall of Fame jest większość nawet osób, których pogląd na te sprawy jest identyczny jak mój – jednak nie mają oni innego wyjścia, ponieważ są ofiarami swoich błędów – swojego sukcesu. Chodzi o to, że kiedyś uroczystość ogłoszenia nowych członków Basketball Hall of Fame była skromną uroczystością, podobną rozmiarami widowni, oprawą, okolicznościami do wywiadów przed i po meczowych – uroczystością mieszczącą się w salce wielkości szkolnej salki ! Jednakże, pokolenie koszykarzy których reprezentantów wprowadzano do Holu Sław Koszykówki zawierało same genialne nazwiska (Larry Bird – bodajże 1998rok, krótko przednim jeszcze, ale głównie potem byli już tylko podobnej wielkości zawodnicy jak on Magic Johnson i inni z Dream Team 1992r. czyli seria niepodważalnych sportowych wielkości na czele z samym Nr 1 Michael’em Jordan’em nie tak dawno). Kibice koszykówki pokochali więc tą uroczystość, gdzie mogli cieszyć się jeszcze raz jako kibice tego czy innego idola. Przyciągały takie uroczystości jak choćby właśnie Jordan’a wejście do tego grona – przyciągały kibiców na miejscu (drogie bilety do ogromnej hali gdzie się to odbywa obecnie), przed telewizory, na stronę NBA. Słowem – zorientowano się, że na Basketball Hale of Fame można zarobić ! Jednakże … - moim zdaniem – pokolenie graczy, którzy 5 lub więcej lat temu pokończyło kariery (minus tych co już są w Hall of Fame) to już nie takie nazwiska jak Bird, Magic Johnson, Jordan, Karl Malone czy tym podobni. Jednak interes musi się dalej kręcić – jak już go tak niemożliwie ogromnie nadmuchano … Problem dla kogo teraz robić tą uroczystość ? Wyciąga się więc zawodników, których ktoś kiedyś za coś darzył sympatią, choć może według dotychczasowych wysokich wymagań do Hall of Fame, dotychczas w niej się nie znaleźli. Takich jak Artis Gilmore (218cm, niemożliwie silny, rzut hakiem lewą ręką, bardzo fajna fryzura; zero zaciętości czy sportowej złości dzięki czemu zawsze nabijał statystyki nie wysilając się za nadto) czy Ralph Sampson (224cm, dryblujący na wysokiej szybkości podkoszowy po którym spodziewano się, że będzie największym koszykarzem w historii, a którym nigdy on nie został; nie został nawet na dłuższą metę nikim więcej jak tylko wiecznie kontuzjowanym ogromnym zawodem dla klubów – głównie Houston Rockets i kibiców). Wróćmy jednak do Ralpha Sampson’a.

Żeby napisać wszystko co chciałbym o Ralph’ie Sampson’ie musiałbym napisać książkę. Stwierdziłem więc, że muszę w odpowiedni sposób mieszczący się w logicznych rozmiarach tekstu – znaleźć sposób na pokazanie, że Ralph Sampson nie powinien być w Basketball Hall of Fame. Myślę, że ten sposób znalazłem. A więc …

Statystyki sezonu regularnego Ralpha w sezonie 1985/1986 były następujące: 36 minut na mecz, zagrał na 82 mecze – w 79, trafiał 48% rzutów z gry i 64% rzutów osobistych, zbierał 11 zbiórek na mecz, w tym ponad 3 w ataku, zdobywał średnio 18,9 punktu na mecz i ponad 3 asysty na mecz. Są to statystyki bardzo ładne, jednak każdy kto naprawdę wie kim on był to rozumie, że równie dobrze mogło by być to 25 punktu na mecz i 15 zbiórki na mecz, gdyż tak jak Artis’owi Gilmore’owi również Ralph’owi Sampson’owi również brakowało niezbędnej dla sportowca siły mentalnej – psychicznej. Tak czy inaczej 18,9 punktu na mecz i 11,1 zbiórki na mecz „piechotą nie chodzi”.

Napisałem o jego statystykach z sezonu regularnego 1985/1986 dlatego, że … zagrał on w finałach NBA tylko raz – właśnie w lecie 1986 roku.

Jakie więc były jego statystyki w finałach NBA ? Przyjrzyjmy się im (statystyki z finałów NBA kontra z sezonu regularnego) (skorzystano z http://www.basketball-reference.com):

· punkty na mecz: 14,8 kontra 18,9

(4 punkty na mecz mniej !!!);

· celność gry: 43,8 kontra 48,8

(5% mniej !!!)

(grał w ataku w finałach NBA tak fatalnie, że … i tak dobrze, że osiągnął 40%);

· minuty na mecz: 32,2 kontra 36

(i tak dobrze – łapał tyle fauli i w takim tempie, że i tak dobrze, że przekroczył średnio 30 minut na mecz …);

· zbiórki: 9,5 kontra 11,1 ;

· Mecz numer 1 (wygrali przeciwnicy): rzuty z gry 1 na 13 (!!!!!); 2 punkty (!!!!!); 7 zbiórek ;

· Mecz numer 2 (wygrali przeciwnicy): rzuty z gry 7 na 14 ; 18 punktów; 8 zbiórek ;

· Mecz numer 3: rzuty z gry 9 na 14 ; 24 punkty; 22 zbiórki (w tym 7 w ataku) ;

· Mecz numer 4 (wygrali przeciwnicy): rzuty z gry 9 na 20 ; 25 punktów ; 7 zbiórek ;

· Mecz numer 5: rzuty z gry 5 na 7 ; 12 punktów ; 3 zbiórki ; plus … wszczęta bójka i wyrzucenie z meczu (!!!!!) ;

· Mecz numer 6 (wygrali przeciwnicy mecz i mistrzostwo NBA): rzuty 4 na 12 (!!!); 8 punktów (!!!!!) ; 10 zbiórek.

· Podsumowując mecze NBA:

Ø 1 świetny (Game 3);

Ø 2 przeciętne (Games: 2 – mało zbiórek i tylko 50% z gry / 4 – poniżej 50% z gry, mało zbiórek);

Ø 3 fatalne (Games: 1 – po prostu klęska / 5 – 3 zbiórki; bójka z facetem poniżej 190cm – Sampson 224cm – wyrzucenie z meczu i inne / 6 – po prostu klęska, zwłaszcza w 1 połowie meczu).

Wyraźnie widać, że Sampson jest na dużym minusie zaliczając 3 fatalne mecze

Zapraszamy do Holu Sław Koszykówki kogoś kto zagrał tylko jeden raz w finałach NBA, zaliczając po prostu fatalny występ; kogoś kto był jednym wielkim zawodem – zawiedli sięna nim kibice, szefowie klubów, całe NBA ? Mówcie co chcecie – uczelniane sukcesy … ale nie wiem czy sposób w jaki przeszedł karierę zawodową może być pominięty ?? Moim zdaniem nie.