poniedziałek, 17 czerwca 2013

Batman powraca. Ginobili prowadzi Spurs do zwycięstwa w Game 5.

Posted by Manek On 17:10 1 komentarze

Za nami piąte starcie NBA Finals 2013. Ponownie na prowedzeniu Spurs (już po raz trzeci!). Gregg Popovich znowu wielki, w odpowiedzi na niski skład Miami z poprzedniego meczu, wprowadził do wyjściowej piątki Ginobiliego (kosztem Splittera). Iście pokerowa zagrywka, biorąc pod uwagę formę Manu w czwartym spotkaniu. Wystawienie Argentyńczyka okazało się strzałem w dziesiątkę, a gra Spurs, z dwójką rozgrywających, wyglądała fantastycznie, grali szybciej i jeszcze bardziej rozciągnęli grę (kosztem zbiórek i kilku niepotrzebnych strat), dzięki czemu Duncan miał więcej miejsca pod koszem, a wjazdy Parkera były jeszcze groźniejsze. Szczególnie było to widać w pierwszej kwarcie.
Spotkanie zaczęła wymiana ciosów z obu stron, po 7 minut i 15 sekundach gry mieliśmy remis po 17. Świetnie weszli w mecz James (7pkt do tej pory) i Wade (8pkt) po stronie Heat, oraz ManuGino (7pkt, 3 as) i Duncan (6 pkt) w SAS. Wtedy nastąpił przełom, gracze z Florydy zaczęli pudłować, duża w tym zasługa Diawa, który świetnie pilnował LeBrona i zmuszał go do rzucania z dystansu (zaliczył też kilka znakomitych podań, w tym to fantastyczne do Leonarda z rogu boiska!). Spurs spokojnie powiększali przewagę, by za sprawą Parkera (robiącego wiatrak z Cole'a) i Leonarda (odpowiednio 7 i 5 pkt) zaliczyć run 15-2,a po trójce tego drugiego (4,7 sec do końca Q1) prowadzić 32-19 na koniec pierwszej odsłony. Heat grali w tej części bardzo miękko i gdyby nie Wade, to wynik mógłby być jeszcze korzystniejszy dla gospodarzy.

Druga kwarta zaczęła się dosyć chaotycznie i po trzech minutach gry oba zespoły miały już po 2 straty, wtedy odpalił Green (który to już raz w tych finałach?), zaliczył 3 celne trafienia zza łuku w ciągu następnych dwóch minut. W tym trafienie sprzed nosa Allena, wyrównujące rekord trójek w finałach w jednej serii, należący do tej pory, do nikogo innego a samego Raya.  Spurs objęli 17-punktowe prowadzenie (45-28 i 47-30) a wynik po stronie Heat starał się trzymać Bosh (8 pkt w Q2). W tym momencie Wade z Jamesem przyspieszyli, Heat wykonali pięć skutecznych akcji z rzędu (w tym 3+1 Allena), co dało run 12-0 (42-47), przerwany dopiero przez Duncana. Świetnie tego dnia funkcjonowała para Parker/Ginobili i od momentu kiedy obaj z powrotem znaleźli się na boisku atak Spurs ponownie się rozkrecił (11 pkt w ciągu ostatnich 3 minut odsłony), a Tony fantastycznym layupem w ostatniej sekundzie ustalił wynik na 61-52 dla gospodarzy po pierwszej połowie.

Heat wyszli bardzo skoncentrowani na trzecią odsłonę. Po trójkach Jamesa i Chalmersa oraz celnych osobistych tego pierwszego już na początku kwarty doszli Spurs (dwie straty w tym okresie) na zaledwie 1 punkt (60-61, choć na tablicy wyników był wynik 59-61, później skorygowany). Wtedy gracze z teksasu uspokoili grę i po akcji Parkera, trójce Greena - tym rzutem pobił rekord Raya Allen!!! i penetracji Ginobiliego odeszli na 8 punktów. Przez kilka minut rezultat oscylował między 4, a 8 punktów na korzyść gospodarzy. Dopiero po czterech punktach świetnie tego dnia dysponowanego Wade'a i dwóch Bosha, Heat na 3 minuty przed końcem trzeciej odsłony ponownie doszli Spurs na 1 punkt. Wydawało się, że za chwilę Heat mogą osiągnąć pierwsze w meczu prowadzenie, jednak Green piękną trójką z ośmiu metrów szybko ostudził zapał zawodników z Florydy. Potem pięć punktów z rzędu dorzucił Manu i dwa Splitter. Heat potrafili odpowiedzieć jedynie jednym celnym osobistym LeBrona. Trzecią kwartę znakomitym wejściem zakończył Ginobili i z 75-74 zrobiło się 87-75 na korzyść gospodarzy.

Początek ostatniej odsłony to narastająca frustracja Heat, którzy przez ponad 3 minuty nie potrafili oddać celnego rzutu z gry, dzięki czemu Spurs po kilku skutecznych akcjach objęli aż 20 punktowe prowadzenie na 9 minut do końca spotkania (fantastyczny run 20-1 na przełomie trzeciej i czwartej kwarty!!). Wydawało się, że jest już po meczu, wtedy sygnał do odrabiania strat dał dwoma celnymi trójkami (w tym jedną z faulem) Ray Allen (15 pkt w czwartej kwarcie), a Heat udało się dojść jeszcze na 8 oczek, jednak po penetracji Parkera i kolejnej trójce (już 25 w serii!) śrubującego rekord Greena nadzieje Heat na zwycięstwo w tym meczu zostały ostatecznie rozwiane i ostatnią minutę na parkiecie spędzili rezerwowi.

Liderami Spurs byli: Ginobili - 24pkt(8/14 z gry), 10as i tym razem najlepszy wynik w spotkaniu +19 dla Spurs kiedy przebywał na parkiecie; Parker - 26pkt (10/14), 5as; Green - 24pkt (8/15 w tym 6/10 zza łuku), 6zb, 3bl; Duncan - 17pkt (7/10), 12zb i Leonard - 16pkt(6/8, w tym 2/4 zza łuku), 8zb, 3prz.
Liderzy Heat: Wade - 25pkt (10/22), 10as; James 25pkt (8/22), 6zb, 8as, 4prz; Allen - 21 pkt (7/10 zgry, w tym 4/4 zza łuku), dwie akcje 3+1 i Bosh - 16pkt (7/11), 6zb; jako ciekawostkę dodam jeszcze, że Udonis Haslem spędził na parkiecie jedynie 9 minut, jednak to wystarczyło by miał najgorszy bilans +/- pośród wszystkich zawodników występujących w tym spotkaniu -20, a Heat z nim na parkiecie zanotowali rezultat 6-26!!!

Spurs wczoraj rzucali ze znakomitą skutecznością 60% z pola (Heat odpowiednio 43%), dzięki czemu wygrali mimo większej ilości strat (18, przy 13 Heat) i tylko 5 zbiórkach w ataku (12 Heat), oba zespoły w sumie zanotowały najwięcej strat w tej serii - 31.

Spotkanie mogło się podobać, było wiele efektownych akcji, skutecznych rzutów z dystansu i fantastycznych zagrań. Spurs ponownie wykorzystali wszystkie słabości przeciwnika, i po raz kolejny obnażyli wszelkie wady nowej taktyki Spoelstry (ech ten Pop...). Pokazali, że kiedy Heat nastawiają się na intensywny - szybki atak z dużą ilością podań, oni mogą zrobić to samo, tyle że z jeszcze lepszym skutkiem. Obrona Heat była momentami dziurawa jak ser szwajcarski, a ich trenerzy nie potrafili znaleźć sposobu na fantastyczną tego dnia parę Parker-Ginobili.

Co zrobi teraz Spoelstra? Czy obrona Heat znowu zacznie funkcjonować poprawnie? Czy będą w stanie zagrać tak agresywnie jak we wcześniejszym spotkaniu? Czy Spurs przełamią serię i wygrają drugi mecz z rzędu? Przekonamy się już jutro w nocy...

1 komentarze:

Świetne zawody przede wszystkim Manu, który nie rzucił 24 pkt od ponad roku i Greena. Mam nadzieję, że Green utrzyma formę, a Manu jeszcze raz w którymś z dwóch pozostałych meczów wzniesie się na wyżyny, by udać się na emeryturę jako mistrz. Wydaje się, że gra tej dwójki będzie kluczem do mistrzostwa dla SAS (Tony i Tim grają swoje w większości meczów). Choć jeśli LBJ, Wade i Bosh będą w gazie, to chyba tylko cud (lub Popp :) ) jest w stanie zabrać im tytuł...
GO SPURS :)

Prześlij komentarz