piątek, 21 czerwca 2013

Heat ponownie Mistrzami NBA!!! LeBron z nagrodą MVP!

Posted by Manek On 15:41 2 komentarze

Sezon 2012/13 zakończony! Heat obronili tytuł - zostali szóstym zespołem, który tego dokonał. Przed nimi ta sztuka udała się jedynie Lakers, Celtics, Pistons, Bulls i Rockets. Nie ma piątego mistrzostwa dla Tima Duncana, jest za to trzecie dla Dwayne'a Wade'a. W pełni zasłużona nagroda MVP dla najlepszego gracza na świecie - LeBrona Jamesa, który zdobył swój drugi tytuł mistrzowski - znowu będąc młodszy od Jordana, kiedy ten dokonał tego samego.

Spotkanie rozpoczęło się niespodziewanie słabo w wykonaniu obu drużyn. Zespoły nie forsowały tempa, po obu ekipach było widać, ile wysiłku ich kosztowało poprzednie spotkanie. Było sporo strat i niecelnych rzutów. Lepiej zaczęli Spurs, Duncan dobrze wszedł mecz, trójką poprawił Ginobili. Po akcji Leonarda prowadzili już 11-4, jak się potem okazało, było to ich najwyższe prowadzenie w tym spotkaniu. Wade odpowiedział dwoma skutecznymi akcjami. Wiatr w żagle złapał Battier i dzięki jego dwóm celnym trójkom Heat wygrali tę część spotkania 18-16.

W drugiej odsłonie wynik otworzył trójką Battier (miał już 3/3 zza łuku) i zaczęła się wymiana ciosów. Tempo spotkania wyraźnie przyspieszyło, rozruszał się Parker, który zaczął mocno dawać się we znaki Heat, na pełnych obrotach grał Wade - wszędzie było go pełno podawał, zbierał, penetrował, grał 1 na 1 - stary dobry Flash. Wynik cały czas oscylował koło remisu. W pewnym momencie sprawy w soje ręce wziął LeBron  - akcja 2+1 i celna trójka (do tego rzutu miał na koncie 4pkt) dały Heat najwyższe prowadzenie w tej części gry (33-27). Wymiana ciosów trwała jednak nadal. Dobrze dysponowane w tej części trio Duncan(9pkt)-Parker(8pkt)-Ginobili kontra duet James(11pkt)/Wade(10pkt), którzy grali zarówno efektownie jak i efektywnie, Flash zakończył kwartę buzzerbeaterem. 46-44 po pierwszej połowie.

Trzecia kwarta to kontynuacja wymiany ciosów. LBJ wstrzelił się zza łuku (3/4 za 3 i 13pkt w Q3). W Spurs brylował Leonard (9pkt), rozkręcił się Ginobili, w końcu trafił Green - po 8 kolejnych pudłach. Po tej trójce Greena, sądziłem, że to jest ten element, którego brakowało, że Green dołoży jeszcze 2-3 trafienia zza łuku i wygrają Spurs, jednak Green rzucał tego dnia cegłami i to było jego jedyne trafienie w meczu (na 12 oddanych rzutów!!!), LeBron szybko odpowiedział, samemu aplikując rywalom dwie trójki, akcja po akcji dające Heat prowadzenie 62-57. Leonard śmiałym wejściem między trzech rywali zaliczył akcję 2+1, Diaw trafił trójkę i świetnie podał do Duncana, dzięki nim Spurs w ciągu minuty odrobili straty wychodząc na trzypunktowe prowadzenie. Kolejny raz zza łuku przymierzył celnie Battier (na 27 sec do końca), Ginobili popisał się znakomitą penetracją (na 5 sekund przed końcem), po której wydawało się, że po trzech kwartach będą prowadzili Spurs. Jednak Parker trochę zaspał w obronie i pozwolił Chalmersowi rzucić mu sprzed twarzy długą trójkę w ostatniej sekundzie kwarty, dzięki czemu Heat wyszli na prowadzenie 72-71, którego już nie oddali.

W ostatniej odsłonie, podobnie jak w drugiej, wynik trójką otworzył Battier, który do tego momentu trafił wszystkie pięć prób zza łuku. Wtedy zaczęły się szachy. Zacięta walka o każdy rzut. Przez cztery minuty wszystkie punkty wpadały z ponowienia, po ofensywnej zbiórce. Po akcjach Chalmersa i Wade, Heat wyszli na sześciopunktowe prowadzenie 81-75. Dalej była strata Manu, faul ofensywny beznadziejnego wczoraj w ataku Bosha, dwa punkty Ginobiliego, pudło Bosha, kolejna fatalna strata Argentyńczyka, celny rzut Jamesa, trafione osobiste Duncana, trafienie LeBrona.88-82 na korzyść Heat. 4.32 do końca. Wtedy trójkę trafił Manu, stratę zanotował Wade, Green zmarnował szansę na wyrównanie rzutem z dystansu, za trzy nie trafił też LeBron. Spudłował kompletnie niewidoczny w drugiej połowie Parker, zebrał Duncan, ale Chalmers przeciął jego podanie, zagrał do Jamesa, który przebiegł całe boisko, wszedł między dwóch rywali i odegrał do rogu, do czekającego tam Battiera, ten przymierzył i zaaplikował rywalom swoją szóstą tego wieczoru trójkę (na 8 prób). 88-82 dla Heat na 3.19 do końca. Spurs zagrali na znakomitego tego wieczoru Duncana, który zwodem oszukał Bosha, akcja 2+1. Szybka odpowiedź Wade'a, spudłowany hak Tima i niecelny jumper LeBrona. 90-85 na korzyść zespołu z Florydy. 2.15 do końca. Manu markuje rzut, odgrywa do Leonarda, który przymierza zza łuku i trafia. W tym momencie były już tylko dwa punkty różnicy. W następnej akcji Chalmers spudłował dwa rzuty wolne i Spurs mieli akcję na remis. Znowu przymierzył z dystansu Leonard, jednak tym razem za mocno. Po pudłach Wade i Battiera, na minutę przed końcem znowu szansę na wyrównanie dostali Spurs. Zagrali na Duncana, krył go bardzo agresywnie Battier, ale o wiele wyższy i cięższy od rywala Tim bez problemu wywalczył sobie dogodną pozycję rzutową. Powinien trafić, jednak nie trafił, dobitki również. Następna akcja należała do LeBrona, Leonard został na zasłonie zrobionej przez Chalmersa, pogubił się Parker, Lebron uciekł na prawo, przymierzył z wyskoku i trafił ponad spóźnionym Kawhim. 92-88, do końca zostało 28 sekund. Czyli dokładnie tyle czasu, ile w poprzednim spotkaniu potrzebowali Heat na odrobienie wyższej, bo pięciopunktowej straty. Jednak takie rzeczy zdarzają się niezwykle rzadko. Niestety Ginobili był w czwartej kwarcie zbyt nonszalancki, kolejny raz niecelnie podał, piłkę przejął James, którego momentalnie sfaulował Duncan. Jednak LeBronowi, w odróżnieniu od Leonarda dwa dni wcześniej, ręka nie zadrżała i dwoma celnymi osobistymi zapewnił Heat Tytuł. Próbował jeszcze zza łuku Manu Gino, ale niecelnie. Wynik ustalił jednym celnym wolnym Wade. Zawodnicy stanęli czekając na ostatni gwizdek. Koniec. Heat przyjęli zasłużone gratulacje od przeciwników i otrzymali z rąk Davida Sterna puchar mistrzowski. Po raz drugi z rzędu okazali się najlepsi.


MVP dla LeBrona Jamesa, który zagrał wczoraj najlepsze spotkanie w serii, w drugiej połowie był nie do zatrzymania, pokazał jak kompletnym jest zawodnikiem. Świetnie rzucał zza łuku, przepychał się pod koszem, grał jeden na jeden, penetrował między kilku rywali, kreował kolegów i co najważniejsze zachował zimną krew do ostatnich sekund. Zdobył 37 punktów na niezłej skuteczności 11/23, trafił aż pięć trójek (na 10 prób), zebrał 12 piłek, dodał do tego 4 asysty i 2 przechwyty. Po prostu MVP.
Dwayne Wade również rozegrał wyśmienite zawody, był szybki, silny, skoczny i agresywny, często ściągał ciężar gry i zdobywania punktów z barków LBJ-a. Zanotował 23 punkty, 10 zbiórek i 2 bloki. Cichym bohaterem spotkania był Battier, który przebudził się z marazmu na dwa ostatnie spotkania (w sumie 9/12 za trzy). Jego celne trójki na przełomie pierwszej i drugiej kwarty nie pozwoliły Spurs odskoczyć na kilka punktów, w drugiej połowie zanotował dwa niezwykle ważne trafienia, w tym to w końcówce, dzięki któremu uzbierał 18 punktów, wyrównując tym samym swoje najlepsze osiągnięcie w tym sezonie (15 listopada przeciwko Nuggets). Kolny niezły występ zaliczył autor 14 punktów (6/15 z gry) Mario Chalmers, choć pudłował z dystansu (oprócz buzzerbeatera w Q3, zanotował 6 niecelnych rzutów zza łuku), to świetnie współpracował z Jamesem i Wadem, oraz co chyba jeszcze ważniejsze - nie do przecenienia była wczoraj praca, którą wykonywał w defensywie. Niezłą zmianę zaliczył Birdman (3pkt, 4zb), który trochę poprzeszkadzał Duncanowi. Mike Miller miał wczoraj rozregulowany celownik (0/5 z gry, w tym 0/4 za 3), bohater poprzedniego meczu - Ray Allen również (odpowiednio 0/4 i 0/2 i 3 straty), obaj skończyli spotkanie bez zdobyczy punktowych, podobnie jak bardzo słabo dysponowany Chris Bosh, przy którym Tim Duncan znowu wyglądał jak profesor szkolący jakiegoś młokosa. Przez niespełna 28 minut, Chris nie zdobył punku (0/5 z gry) zanotował 7 zbiórek (trzeci rezultat w zespole), do czego dołożył jeszcze 2 asysty, 1 blok (co prawda bardzo efektowny), 2 starty i 5 fauli. Heat byli skuteczniejsi od przeciwnika w rzutach zza łuku, trafili 12 razy na 32 próby, głównie za sprawą Battiera i Jamesa, którzy trafili w sumie 11 na 18 takich rzutów (reszta graczy z Miami 1/13!). U Spurs ten element znowu zawiódł (6/19).

W ekipie Spurs ponownie prym wiedli Tim Duncan i Kawhi Leonard. Pierwszy zanotował 24 punkty (8/18 z gry), 12 zbiórek i 4 przechwyty, drugi dołożył 19 punktów (8/17 z gry) i 16 zbiórek Ponownie zawiedli Parker i Green, Tony zdobył tylko 10 punktów (wszystkie w pierwszej połowie), rzucał z niską skutecznością (3/12), rozdał 4 asysty, 3 razy skradł piłkę przeciwnikowi, no i bardzo brakowało jego skutecznych akcji w decydujących momentach. Ciekawe w jakim stopniu na słabszą postawę Parkera miał wpływ uraz uda z jednego z wcześniejszych spotkań? Natomiast Danny trafił tylko raz na 12 prób z gry, w tym 1 na 6 zza łuku. Szkoda, bo mógłby zrobić różnicę, gdyby mu wchodziło. Przypominają mi się słowa Popovica skierowane do niego, w piątym spotkaniu, że nie ważne ile razy spudłuje, jeśli będzie na wolnej pozycji to ma rzucać. Green w pierwszych pięciu meczach grał na skuteczności 56,6 % (30/53) z gry i 65,8 % (25/38) za trzy punkty, natomiast w dwóch ostatnich wskaźniki te spadły odpowiednio do 10,5 % (2/19) z gry i 18,2 % (2/11) zza łuku. Niezłą partie zagrał Ginobili (18pkt, 5as), jednak trzy straty w końcówce bardzo obniżają ocenę jego występu. Znowu nic nie wnosił Neal, Diaw popisał się kilkoma ciekawymi zagraniami, a Splitter grał zbyt krótko by coś więcej powiedzieć o jego grze.

Szkoda weteranów Spurs, osiągnęli w tym sezonie tak wiele, byli o włos od wzniesienia pucharu, jednak tym razem im się wymknął. Czy będą w stanie jeszcze raz stanąć do walki o pierścienie??

2 komentarze:

Nie sądzę, by Duncan miał jeszcze okazję walki w Finałach :(
Tym bardziej szkoda tego podwójnego pudła na remis z czystej pozycji na 50 s przed końcem. Zabrakło wsparcia dla Tima - tylko Leonard grał na poziomie mistrzowskim. Zabrakło zmienników w grze Spurs.
Heat przede wszystkim świetnie wyłączyli z gry Greena, który nie miał czystych szans na trójki, a gdy penetrował to zazwyczaj był dobrze podwajany, co skutkowało stratą piłki lub czasu. Trochę dziwne dla mnie było że tak dużo grał mimo iż był tak bezproduktywny w ataku, a gdy trafił jedyną trójkę, to Popp posadził go na ławce na parę minut, zamiast wykorzystać podbudowanie się Greena po udanym rzucie.

Generalnie przez cały mecz miałem nieodparte wrażenie deja vu z Game 7 pomiędzy Lakers i Celtics z 2010 r. Niby cały czas wynik oscylował koło remisu, ale jednej drużynie zdobywanie punktów przychodziło z łatwością i dominowała fizycznie (wtedy Lakers, teraz Heat), a druga zdobywała punkty mozolnie i z wielkim trudem (wtedy Celtics, teraz Spurs). I niestety skończyło się podobnie, czyli przegrali moi faworyci :(

Cóż, i tak chapeau bas dla Spurs - podjęli walkę w Game 7 po tak dramatycznej końcówce 6. meczu, w którym liderzy grali po ponad 40 min. (przy średniej z serii na poziomie 30 min.)

Mi też co chwilę przychodził na myśl tamten pojedynek i pojedynek z ubiegłego sezonu, między Celtics i Heat, niby spotkanie wyrównane, ale od połowy trzeciej kwarty miało się wrażenie, że Spurs nie mogą wygrać tego meczu. Dokładnie tak jak napisałeś, Heat łatwo przychodziły kolejne kosze, a punkty Spurs były wymęczone, byli słabsi i wolniejsi, niestety. Bardzo brakowało Parkera, to on powinien ciągnąć grę Spurs, nie Leonard.

Ps. O Celtach też się mówiło, że to koniec, potwierdzili to rok później łatwo ulegając Heat, jednak rok temu znowu się liczyli i byli blisko finału. Może więc nie był to ostatni taniec Spurs...

Prześlij komentarz